17/04/2015 godz. 8:16
Otwieram ostrożnie jedno oko i zauważam dwie osoby siedzące obok
mojego łóżka. Natychmiastowo rozpoznaję Murzynkę, która zawzięcie o czymś
dyskutuje z N.M.P. (Nieznaną Mi Postacią*) kołysząc w ramionach czarne zawiniątko.
Robi to trochę brutalnie, kołysanie wygląda bardziej jak atak epileptyczny
połączony z histerycznym śmiechem niż czułe usypianie dziecka. Może próbuje coś
z niego wytrzepać. Nawet nie widzą, że się obudziłam- cienka siatka moskitiery
odgradza mnie od nich, więc mogę się wszystkiemu spokojnie przyglądać. Jednak
jako, że nie rozumiem ani słowa w języku, w którym rozmawiają, postanawiam
odłożyć pobudkę na kilka minut i powoli przewracam się na drugi bok.
godz. 9:20
Z kilku minut zrobiła się godzina. Ok. I tak znajdzie się kilka osób, które mi to
wytkną, więc lepiej przyznam się od razu – to nie pierwszy raz. Nawet nie
drugi. Tak czy siak, Bonny ma po mnie przyjechać o 10:00, więc mam jeszcze
trochę czasu.
godz. 10:05
OSZCZĘDZAJCIE WODĘ! Wcale nie
potrzebujemy jej tak dużo- 1/3 średniej wielkości wiaderka wody wystarczy
abyście z łazienki wyszli świeży i pachnący. No i oczywiście- zużytą wodą
spuśćcie to, co zostawiliście w toalecie.
godz. 10:20
B. w dalszym ciągu nie przyjechał, za to dwa razy minęłam Murzynkę.
Uśmiecham się do niej prosząc o zapięcie bransoletek. Zgadza się i próbuje
przerzucić dziecko pod ramię tak, żeby swobodnie mogła manewrować rękami. Rzemykowa
bransoletka sprawia jej trochę kłopotu- nie umie przesunąć węzełków- uczę ją więc
najpierw jak powinna się do tego zabrać. Kiedy wreszcie uda się jej ją zapiąć, zaczyna
mi burczeć w brzuchu. Assucenha- bo tak ma na imię Murzynka- pyta czy napiję
się herbaty. Kiwam głową, więc popycha
mnie w stronę kuchni i wciska do ręki kawałek chleba. Mam iść do salonu
i poczekać aż przyniesie mi herbatę. Na stole leżą trzy plastikowe pudełka- w
jednym są torebki herbaty, w drugim brązowy cukier. Zawartości trzeciego
pudełka nie jestem w stanie zidentyfikować, ale napis głosi, że to energy
drink, więc nie odkręcam wieczka. Assucenha przynosi wielkie pudełko margaryny
i każe mi smarować chleb. Jest przepyszny, a słonawa margaryna podkreśla
delikatnie jego smak. Podnoszę do ust filiżankę , ale A. wytrąca mi ją z ręki i
krzyczy, że przecież nie dodałam mleka. Jak mogę pić herbatę bez mleka? Stuka w
trzecie pudełko, więc posłusznie dodaję sproszkowane mleko do herbaty. Nigdy nie posądziłabym Afrykańczyków o angielskie nawyki.
godz. 15:00
Assucenha od rana nie opuszcza mojego pokoju. Jest zachwycona
moimi czerwonymi paznokciami i cały czas prawi mi komplementy używając łamanej
portugalszczyzny. Na początku myślałam, że to ja niejasno wyrażam się po
portugalsku, ale dość szybko spostrzegłam się jednak, że to ona nie zdążyła się
jeszcze nauczyć biegle posługiwać tym językiem. Przyjechała ze wsi do Maputo i
miesiąc temu zaczęła pracę w naszym domu. Do jej głównych obowiązków należy opieka
nad 3-miesięcznym niemowlęciem i ogólne dbanie o ład i porządek w domu (do tego
chyba nie za bardzo się przykłada). Trochę to dziwne, bo kiedy Elvira (mama
maluszka) wraca do domu, to wcale nie spędza czasu ze swoim dzieckiem. To
Assucenha od godz. 23 próbuje uśpić maleństwo, to ona je karmi i to ona nosi je
przy piersi. Elvira za to przygotowuje od czasu do czasu o jantar (zazwyczaj jest to sklejony ryż z głową smażonej ryby albo
gotowaną kapustą i kawałkami ziemniaków) chociaż to zadanie należy do
mężczyzny, który jest zatrudniony do przynoszenia nam wody, aby uzupełnić pusty
baniak w kuchni. To właśnie on przyszedł rano do mojego pokoju.
Pokazuję Assucenhi lakiery do paznokci , które przywiozłam z Polski. Piszczy i klaszcze w dłonie. „Iiiiiiii!” – to dźwięk, do którego moje uszy zdążyły już przywyknąć. Assucenha używa go, kiedy jest podekscytowana, rozbawiona albo zdziwiona. Albo wszystko na raz. Widząc czerwony lakier oczy zaczynają jej się świecić, więc mówię, żeby wyciągnęła dłonie i zaczynam jej malować paznokcie. „Iiiiiiiiiiiiiiii! Teraz jestem księżniczką!” śmieje się i obdarowuje mnie najpiękniejszym uśmiechem.
godz. 17:00
„Chodź! Idziemy kupić piasek do jedzenia!” krzyczy A. Pierwsza
myśl, która przychodzi mi do głowy, to taka, że idziemy po mąkę. Wychodząc z domu od razu trafiamy na wiele małych straganów ze smażonymi przekąskami,
owocami i cukierkami. Mamy też obok przystanek, gdzie zatrzymują się chapas (minibusiki - lokalny środek
transportu), osiedlowy sklepik oraz lokal, w którym mężczyźni spotykają się na piwie, a wieczorem
puszczają głośno muzykę. Młodzi chłopcy chodzą po wąskich uliczkach próbując
sprzedać rolki papieru toaletowego za 5mt (ok.
50gr). To wszystko pachnie znajomo. To mieszanka brudu, spalonego tłuszczu
i czegoś słodkiego. To zapach biednych dzielnic wielkich miast.
Dotarłyśmy do właściwego straganu i A. zaczyna rozmawiać ze
sprzedawczynią w changana. Mąka, po którą przyszłyśmy ma rzeczywiście kolor
piasku. Starsza kobieta zaczyna powoli napełniać nią rożki, które uprzednio
przygotowała z papieru. Dostajemy sześć sztuk. A. pośpiesznie
zaczyna wsypywać sobie mąkę do buzi drapiąc się po uchu. „Assucenha, to jest
naprawdę piasek?”. Śmieje się i każe mi
otworzyć usta. Kategorycznie się nie zgadzam i proszę, żeby nasypała mi odrobinę
na rękę. Kiedy mąko-piasek trafia na mój język, nie mam już żadnych
wątpliwości. To zwykły piasek. Małe ziarenka wchodzą mi między zęby i krzywię się z niesmakiem,
co tylko prowokuje kolejne ataki śmiechu Assucenhi.
godz. 23:00
Bonny w końcu po mnie przyjechał i poszliśmy razem na koncert
muzyki afrykańskiej do miejskiego ośrodka kultury. Było bardzo zabawnie, bo
Afrykańczycy rzeczywiście CZUJĄ muzykę CAŁYM CIAŁEM. Podczas koncertu mężczyźni
i kobiety wskakiwali na scenę i tańczyli między muzykami wyginając ciała na
wszystkie strony. Każdy chciał się popisać i dobrze wypaść. Pamiętam, przed
przyjazdem tutaj oglądałam z moją sista’ -Manią- teledysk jednego mozambikańskiego
zespołu i zarykiwałyśmy się ze śmiechu, bo ruchy Afrykańczyków są tam po prostu
przekomiczne. Nie sądziłam, że mogą tak na serio tańczyć. A jednak! Chyba nie mają żadnych kompleksów..
Weekend spędziłam na dwóch plażach- w sobotę pojechaliśmy na
Macanetę, a w niedzielę odwiedziliśmy Katembe, gdzie przez kilka godzin
omawialiśmy szczegóły projektu i mojej pracy w centrum dla dzieci
niepełnosprawnych „Obra Dom Orione”. Na
jedną jak i drugą plażę można się dostać używając płynącej platformy.