16/04/2015, godz. 00:11
Kładę się na brudny materac i jeszcze raz sprawdzam, czy
moskitiera na pewno nie postanowiła zrobić mi psikusa i nie ukryła gdzieś
wielkiej dziury, przez którą mogłaby się dostać chmara komarów, muszek i innych
owadów żądnych mojej krwi. Chyba jest w
porządku. Podciągam kolana pod klatkę piersiową i przykrywam się kolorową
capulaną. Przez głowę przebiega mi myśl, że chyba nie zasnę. Nie czuję się tutaj dostatecznie bezpiecznie, powinnam zachować czujność. Jednak 26 godzin podróży robi swoje- zamykam
oczy i zapadam w głęboki sen.
13 godzin wcześniej
Juuhuuu! Wylądowałam!! Jestem w Maputo! Witaj Mozambiku!!! Czuję
rosnące podekscytowanie i uśmiecham się na myśl, że moi rodzice właśnie
oddychają z ulgą. Wiem, że śledzą lot. Pewnie biją teraz brawo wraz z innymi pasażerami.
Ahhh, nie.. To przecież nie wakacje w Hurghadzie.
godz. 11:10
Czekam od 20 minut na Bonny’ego, ale nie przyjeżdża. Jak
powiedział Cejrowski „W Europie mają zegarki, a tu mają czas”. Zacznę się
martwić dopiero, jak nikt nie pojawi się do 12:30. Mija mnie starszy
Portugalczyk, którego poznałam w kolejce do kontroli wizowej i pyta czy
wszystko w porządku. Jeśli coś by się działo to mam do niego dzwonić. Zostawia
mi swoją wizytówkę i odchodzi. Kogoś mi przypomina, ale za nic nie mogę sobie
przypomnieć, gdzie widziałam podobną twarz. Teraz na lotnisku jestem tylko ja,
para Azjatów i czterech facetów z tabliczkami reklamującymi hotele w Maputo. Po chwili przy drzwiach dostrzegam dwóch
ochroniarzy- jeden z nich dłubie w swoich pięknych, białych zębach, a drugi w
nosie. Ohyda!
Swoją drogą, Afrykańczycy mają takie ogromne nozdrza, że z
łatwością mogliby tam włożyć całą pięść.
godz. 11:25
Chyba jeszcze tu trochę posiedzę. Wyciągam więc książkę,
którą dostałam od Mikołaja. „Comédia infantil” Henninga Mankella- wojna domowa w Mozambiku
widziana oczami dziecka. Zostało mi już tylko 60 stron. Szkoda, że niedługo
skończę- naprawdę dobrze się ją czyta. Pięć minut później pojawia się czarna
kuleczka w kaszkiecie. To właśnie Bonny.
godz. 11:40
Przed domem, w którym będę mieszkać siedzą dwie kobiety i
trójka dzieci. Wszyscy patrzą mnie złowrogo, tylko jedna dziewczynka nieśmiało
się do mnie uśmiecha. Chyba nie zrobiłam na nich dobrego wrażenia, ale na szczęście
to nie z nimi będę mieszkać. Z walizką muszę sobie poradzić sama, wciągam ją
reszkami sił po wysokich schodach. Drzwi otwiera chłopak średniego wzrostu,
Bonny mnie przedstawia, chłopak uśmiecha się grzecznie i pokazuje na pokój, gdzie
będę spać. B. pyta, czy mam ochotę obejrzeć wieczorem film, bo dzisiaj jest
ostatni dzień 3ª Semana de Cinema Africano. No dlaczego nie! I tak nie
pójdę spać, bo potem w nocy przewracałabym się z boku na bok. „Odpocznij sobie,
przyjadę po Ciebie za półtorej godziny” mówi. No i teraz się zaczęło- wchodzę
do tego pokoju, patrzę, a tam trzy łóżka- każde wygląda na zajęte. Pytam Tchema (tego
chłopaczka, który mnie powitał), które łóżko będzie moje, a on, że nie wie i
jak przyjdzie jego siostra, to wtedy wspólnie zadecydujecie.
Alright, mate!
Alright, mate!
Zostawiam walizki i kieruję się do łazienki, która z daleka
prezentuje się całkiem nieźle. Z bliska
jest już nieco gorzej. Brud, brud i jeszcze raz brud. Ale za to mają sztuczne
kwiatki w umywalce. Nie obok. Nie pod. Nie nad. W UMYWALCE. Dopiero po chwili widzę, ze nie ma
kranu. W miejscu, w którym powinien się znajdować siedzi zakurzony miś obejmujący szklaną buteleczkę.
To perfumy jakieś chyba! Albo rozpuszczalnik. Ignorując dorodne grzyby na ścianach
rozbieram się szybko, prewencyjnie wkładam japonki i wskakuję do wanny
zahaczając głową o czyjeś majtki. Odkręcam zardzewiały kurek i co? I NIC. To
znaczy- kręcę, kręcę i kręcę i tak w kółko. Nic się nie dzieje. Próbuję
odkręcić drugi- ani drgnie. Znalazłam w
ścianie jeszcze jeden- to musi być ten! Odkręciłam. Chyba trochę za bardzo, bo
kurek został w mojej dłoni. Ubieram się i szukam Tchema. „Słuchaj, możesz mi pokazać
jak Wy się tutaj myjecie?”.
Czas na krótką instrukcję:
IDZIESZ DO ŁAZIENKI PO CZARNE WIADRO.
IDZIESZ DO ŁAZIENKI PO CZARNE WIADRO.
W KUCHNI SZUKASZ PĘKNIĘTEGO DZBANKA I NABIERASZ NIM
WODĘ Z CZARNEGO BANIAKA.
WRACASZ DO ŁAZIENKI.
MASZ DO DYSPOZYCJI WIADRO, NIEBIESKĄ MISKĘ I
PLASTIKOWY KUBEK.
Reszty się już chyba domyślacie.
godz. 13:30
Jedziemy do miasta, spacerujemy, Bonny pokazuje mi
pomniki i ważne budynki . Słońce praży, sprzedawcy śpią na chodniku koło swoich
mini-stoisk rozłożonych na kartonach albo capulanach. Ulice przypominają mi
Boliwię- afrykańskie targowisko wygląda jak Ramada w Santa Cruz, na którą
często jeździłam z Kurczakiem. Owoce, warzywa, prażone orzeszki, skórzane
paski, buty, zegarki, plecaki, chińskie telefony- można tu kupić wszystko.
Trochę później udaje mi się poznać mojego mentora- Dario i
zobaczyć biuro organizacji „AJUDE”, która koordynuje mój projekt. Dario jest
bardzo sympatycznym facetem, chociaż czasami jest zbyt wylewny. Mam nadzieję
jednak, że dałam mu dość jasno do zrozumienia, gdzie leży granica, i w którym
momencie narusza moją osobistą przestrzeń. Jeśli dalej będzie miał problemy z
zachowaniem odpowiedniego dystansu, to napiszę mu wszystko na kartce. I będzie
miał, o!
CZARNO NA BIAŁYM (!)
godz. 19:30
Idziemy wspólnie coś zjeść. W menu wszystko wygląda podobnie,
więc decyduję się na hamburgera z jajkiem (cena: 350mt, czyli ok. 3,5zł) i
herbatę. Po ostatnim pobycie w Hiszpanii i ilości słodkich napojów gazowanych,
które zostały tam przeze mnie wypite, COLI, SPRITOWI I MIRINDZIE MÓWIĘ
STANOWCZE NIE. Musimy się spieszyć, bo niedługo zaczyna się seans filmowy,
lepiej się nie spóźnić. W międzyczasie do lokalu wchodzi policjant z karabinem
dłuższym niż jego nogi i zaczyna mi się bacznie przyglądać. Dario spogląda na
mnie i pyta, czy się boję. Zaczynam kręcić głową, ale nawet nie mam
czasu na otwarcie ust, bo wszyscy zaczynają wyśmiewać policjanta i opowiadać
żarty na temat służb mundurowych. Cały bar zaczyna rechotać, policjant szybko bierze
swojego hot-doga i wychodzi, starając się przy tym robić groźną minę.
godz. 22:30
Ostatnim filmem podczas Festiwalu Kina Afrykańskiego był „O Grande
Kilapy” z 2012 roku. Odtwórca głównej roli, Lázaro Ramos wygląda DOKŁADNIE tak
jak Eddie Murphy. Przez pół filmu zastanawiałam się czy to aby na pewno nie on,
dopiero później przyszło mi do głowy, że Eddie chyba nie mówi płynnie po portugalsku..
Film był OK. Widownia zarykiwała się jak główny bohater
dostawał manto, albo jak ktoś kogoś uderzył znienacka w twarz. Naprawdę nie
jestem w stanie zrozumieć co w tym takiego śmiesznego.
godz. 23:00
Bonny miał mnie odwieźć do domu, ale zanim to zrobił
wstąpiliśmy do miejsca, na które mówią ‘’Associação’’. To taki częściowo
zadaszony ogród z barem, gdzie grają koncerty. Młodzi ludzie spotykają się tam
w czwartki, piątki i soboty żeby napić się wspólnie piwa, pogadać, posłuchać
muzyki i potańczyć. Jakiś zespół grał piosenki Boba Marleya, zaczął padać
deszcz, wszyscy się śmiali i podrygiwali w rytm muzyki. Muszę przyznać, że atmosfera
była naprawdę bardzo fajna, ale padałam na twarz ze zmęczenia, więc poprosiłam
Bonny’ego żebyśmy wracali.
W domu dziwna sytuacja.
Pukam do drzwi. Otwiera jakiś facet. Wchodzę do pokoju, w którym mam spać
i co widzę? Każde legowisko jest już zajęte. Na dwupiętrowym łóżku dostrzegam
burzę blond warkoczyków- to Frida, duńska wolontariuszka, która w poniedziałek
wraca do domu. Zaczynamy rozmawiać, opowiada mi o swoim pobycie tutaj, o
zasadach panujących w tym domu (albo raczej o ich braku), stara mi się pomóc
odpowiadając na wszystkie moje pytania. Okazuje się, że nikt nie wiedział, że
dzisiaj przyjadę. Po chwili Murzynka śpiąca na ‘’moim’’ łóżku podskakuje,
zaczyna coś krzyczeć w jakimś afrykańskim języku i wybiega z
pokoju. Próbuję wyjaśnić zajście z żoną Maria, ale ona nic nie ogarnia. Mówi,
że będziemy spać z Murzynką na jednym łóżku. Ok. Jakoś to przeżyje. Po chwili
decyduję się jednak znaleźć Tchema, bo to z nim mam najlepszy kontakt i wydaje
mi się, że on jako jedyny rozumie wszystko co do niego mówię. Tchem tylko
machnął ręką, roześmiał się i powiedział
„TUDO BEM, SISTA. SEM PROBLEMA, SISTA” (sister w sensie). China, jego siostra, która zarządza ‘’naszym’’
pokojem już śpi, więc jutro rano wszystko dogramy. Tymczasem Murzynka będzie
spała na kanapie w salonie, a ja będę miała łóżko do własnej dyspozycji. Dziękuję za pomoc i biorę swoją elektryczną
szczoteczkę do łazienki, zastanawiając się, czy jest tam jakiś kontakt.
Nie ma.
Więcej zdjęć na facebook'u.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz