poniedziałek, 20 kwietnia 2015

17/04/2015 - pierwsze dni

17/04/2015 godz. 8:16
Otwieram ostrożnie jedno oko i zauważam dwie osoby siedzące obok mojego łóżka. Natychmiastowo rozpoznaję Murzynkę, która zawzięcie o czymś dyskutuje z N.M.P. (Nieznaną Mi Postacią*) kołysząc w ramionach czarne zawiniątko. Robi to trochę brutalnie, kołysanie wygląda bardziej jak atak epileptyczny połączony z histerycznym śmiechem niż czułe usypianie dziecka. Może próbuje coś z niego wytrzepać. Nawet nie widzą, że się obudziłam- cienka siatka moskitiery odgradza mnie od nich, więc mogę się wszystkiemu spokojnie przyglądać. Jednak jako, że nie rozumiem ani słowa w języku, w którym rozmawiają, postanawiam odłożyć pobudkę na kilka minut i powoli przewracam się na drugi bok.

godz. 9:20
Z kilku minut zrobiła się godzina. Ok.  I tak znajdzie się kilka osób, które mi to wytkną, więc lepiej przyznam się od razu – to nie pierwszy raz. Nawet nie drugi. Tak czy siak, Bonny ma po mnie przyjechać o 10:00, więc mam jeszcze trochę czasu.

godz. 10:05
OSZCZĘDZAJCIE WODĘ! Wcale nie potrzebujemy jej tak dużo- 1/3 średniej wielkości wiaderka wody wystarczy abyście z łazienki wyszli świeży i pachnący. No i oczywiście- zużytą wodą spuśćcie to, co zostawiliście w toalecie.

godz. 10:20
B. w dalszym ciągu nie przyjechał, za to dwa razy minęłam Murzynkę. Uśmiecham się do niej prosząc o zapięcie bransoletek. Zgadza się i próbuje przerzucić dziecko pod ramię tak, żeby swobodnie mogła manewrować rękami. Rzemykowa bransoletka sprawia jej trochę kłopotu- nie umie przesunąć węzełków- uczę ją więc najpierw jak powinna się do tego zabrać. Kiedy wreszcie uda się jej ją zapiąć, zaczyna mi burczeć w brzuchu. Assucenha- bo tak ma na imię Murzynka- pyta czy napiję się herbaty. Kiwam głową, więc popycha  mnie w stronę kuchni i wciska do ręki kawałek chleba. Mam iść do salonu i poczekać aż przyniesie mi herbatę. Na stole leżą trzy plastikowe pudełka- w jednym są torebki herbaty, w drugim brązowy cukier. Zawartości trzeciego pudełka nie jestem w stanie zidentyfikować, ale napis głosi, że to energy drink, więc nie odkręcam wieczka. Assucenha przynosi wielkie pudełko margaryny i każe mi smarować chleb. Jest przepyszny, a słonawa margaryna podkreśla delikatnie jego smak. Podnoszę do ust filiżankę , ale A. wytrąca mi ją z ręki i krzyczy, że przecież nie dodałam mleka. Jak mogę pić herbatę bez mleka? Stuka w trzecie pudełko, więc posłusznie dodaję sproszkowane mleko do herbaty. Nigdy nie posądziłabym Afrykańczyków o angielskie nawyki.





godz. 15:00
Assucenha od rana nie opuszcza mojego pokoju. Jest zachwycona moimi czerwonymi paznokciami i cały czas prawi mi komplementy używając łamanej portugalszczyzny. Na początku myślałam, że to ja niejasno wyrażam się po portugalsku, ale dość szybko spostrzegłam się jednak, że to ona nie zdążyła się jeszcze nauczyć biegle posługiwać tym językiem. Przyjechała ze wsi do Maputo i miesiąc temu zaczęła pracę w naszym domu. Do jej głównych obowiązków należy opieka nad 3-miesięcznym niemowlęciem i ogólne dbanie o ład i porządek w domu (do tego chyba nie za bardzo się przykłada). Trochę to dziwne, bo kiedy Elvira (mama maluszka) wraca do domu, to wcale nie spędza czasu ze swoim dzieckiem. To Assucenha od godz. 23 próbuje uśpić maleństwo, to ona je karmi i to ona nosi je przy piersi. Elvira za to przygotowuje od czasu do czasu o jantar (zazwyczaj jest to sklejony ryż z głową smażonej ryby albo gotowaną kapustą i kawałkami ziemniaków) chociaż to zadanie należy do mężczyzny, który jest zatrudniony do przynoszenia nam wody, aby uzupełnić pusty baniak w kuchni. To właśnie on przyszedł rano do mojego pokoju.








Pokazuję Assucenhi lakiery do paznokci , które przywiozłam z Polski.
Piszczy i klaszcze w dłonie. „Iiiiiiii!” – to dźwięk, do którego moje uszy zdążyły już przywyknąć. Assucenha używa go, kiedy jest podekscytowana, rozbawiona albo zdziwiona. Albo wszystko na raz. Widząc czerwony lakier oczy zaczynają jej się świecić, więc mówię, żeby wyciągnęła dłonie i zaczynam jej malować paznokcie. „Iiiiiiiiiiiiiiii! Teraz jestem księżniczką!” śmieje się i obdarowuje mnie najpiękniejszym uśmiechem.



Bonny nie przyjechał.

godz. 17:00
„Chodź! Idziemy kupić piasek do jedzenia!” krzyczy A. Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, to taka, że idziemy po mąkę. Wychodząc z domu od razu trafiamy na wiele małych straganów ze smażonymi przekąskami, owocami i cukierkami. Mamy też obok przystanek, gdzie zatrzymują się chapas (minibusiki - lokalny środek transportu), osiedlowy sklepik oraz lokal, w którym mężczyźni spotykają się na piwie, a wieczorem puszczają głośno muzykę. Młodzi chłopcy chodzą po wąskich uliczkach próbując sprzedać rolki papieru toaletowego za 5mt (ok. 50gr). To wszystko pachnie znajomo. To mieszanka brudu, spalonego tłuszczu i czegoś słodkiego. To zapach biednych dzielnic wielkich miast.

Dotarłyśmy do właściwego straganu i A. zaczyna rozmawiać ze sprzedawczynią w changana. Mąka, po którą przyszłyśmy ma rzeczywiście kolor piasku. Starsza kobieta zaczyna powoli  napełniać nią rożki, które uprzednio przygotowała z papieru. Dostajemy sześć sztuk. A. pośpiesznie zaczyna wsypywać sobie mąkę do buzi drapiąc się po uchu. „Assucenha, to jest naprawdę piasek?”.  Śmieje się i każe mi otworzyć usta. Kategorycznie się nie zgadzam i proszę, żeby nasypała mi odrobinę na rękę. Kiedy mąko-piasek trafia na mój język, nie mam już żadnych wątpliwości. To zwykły piasek. Małe ziarenka wchodzą mi między zęby i krzywię się z niesmakiem, co tylko prowokuje kolejne ataki śmiechu Assucenhi.








godz. 23:00
Bonny w końcu po mnie przyjechał i poszliśmy razem na koncert muzyki afrykańskiej do miejskiego ośrodka kultury. Było bardzo zabawnie, bo Afrykańczycy rzeczywiście CZUJĄ muzykę CAŁYM CIAŁEM. Podczas koncertu mężczyźni i kobiety wskakiwali na scenę i tańczyli między muzykami wyginając ciała na wszystkie strony. Każdy chciał się popisać i dobrze wypaść. Pamiętam, przed przyjazdem tutaj oglądałam z moją sista’ -Manią- teledysk jednego mozambikańskiego zespołu i zarykiwałyśmy się ze śmiechu, bo ruchy Afrykańczyków są tam po prostu przekomiczne. Nie sądziłam, że mogą tak na serio tańczyć. A jednak! Chyba nie mają żadnych kompleksów..

Weekend spędziłam na dwóch plażach- w sobotę pojechaliśmy na Macanetę, a w niedzielę odwiedziliśmy Katembe, gdzie przez kilka godzin omawialiśmy szczegóły projektu i mojej pracy w centrum dla dzieci niepełnosprawnych „Obra Dom Orione”.  Na jedną jak i drugą plażę można się dostać używając płynącej platformy. 





































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz